Sesja IX

01.08.2021 | Nauzyka (Gosia) | Enrico (Jarek) | Diogenes | Discord (głosowo i tekstowo)

Początkowe dni podróży upływały spokojnie. Nasi bohaterowie zapoznali się nieco z załogą statku, na który udało im się tak szczęśliwie wprosić.
Kapitan nazywał się Riccardo - był to mężczyzna pod czterdziestkę, skory do uśmiechu, ciemnowłosy, o ogorzałej twarzy. Załoga darzyła go może nie do końca szacunkiem (Riccardo był nieco ciamajdowaty), ale na pewno ciepłymi uczuciami. Był wdzięczny za to, że dzięki informacjom od naszych bohaterów udało mu się opuścić Kasos tuż przed jego zamknięciem. Dzięki Riccardo na statku panowała dość rodzinna atmosfera i podróż miło przebiegała. Mężczyzna trudnił się sprzedażą tkanin z Tilei i Argalis.
Prócz Riccardo na statku znajdował się też Marinus, kapłan Sigmara-Mannana. Swym kształtem Marinus w dużej mierze przypominał kulę, a jego wiecznie wesoły nastrój można było łatwo powiązać z zamiłowaniem do butelki. Co prawda na statkach tego kalibru, którym podróżowali nasi bohaterowie raczej nie zatrudniano kapłanów Sigmara-Mannana, ale Marinus był dobrym znajomym Riccardo.
Oprócz tego na statku był bosman - Marco. Na oko kilkunastoletni chłopak, siostrzeniec Riccardo. Był to wesoły i nieco zbyt beztroski chłopak, który podobnie do wuja nie miał za dużego autorytetu wśród załogi. Mimo, że uprzednio dość dobrze poradził sobie w kilku kryzysowych sytuacjach, pozostawał bardziej maskotką wszystkich, niż bosmanem z prawdziwego zdarzenia. Ale dzięki przyjaznej atmosferze na statku, coś takiego dobrze funkcjonowało.
Kolejną ważniejszą postacią na statku był Filippo - krewniak jednego z członków załogi. Filippo zajmował się oporządzaniem statku podczas przybijania do portu.
Prócz tego załoga liczyła jeszcze krągłego kucharza, a także sześciu marynarzy.
Enrico i Diogenes nie mieli problemu z chorobą morską i podczas rejsu pomagali na statku. Ulf niestety nie miał tyle szczęścia - choroba morska bardzo go męczyła i krasnolud koszmarnie ją znosił. Nauzyka co prawda nie czuła skutków choroby morskiej, ale nie radziła sobie zbyt dobrze ze złapaną w Kasos infekcją, toteż by nie martwić reszty załogi, postanowiła udawać, że i ją dopadła choroba morska i przeczekać w kajucie.
Pierwszym postojem było Dragonthorn. Była to wyspa z wysoką fortecą, której mury wydawały się niemal wyrastać wprost z klifów i morza. Wyspa połączona była kamiennym mostem z lądem - most miał drewnianą część, którą można było w razie potrzeby podnieść. Chorągiew nad bramą miejską przedstawiała przebitego włócznią smoka, a na tym małym skrawku wolnego nabrzeża przycupnęło kilka domów.
Nabrzeże było dziwnie puste, zupełnie inne od tych, które do tej pory odwiedzali nasi bohaterowie. Od Riccardo dowiedzieli się, że mieszkańcy Dragonthorn po prostu tacy są, że nie wpuszczają obcych do swojego miasta - każdy przybywający statek może tylko kupić i sprzedać, co potrzeba w tym jedynym domu kupieckim na nabrzeżu, i do tego ograniczały się kontakty z mieszkańców z żeglarzami.
Z towarów w domu kupieckim były wystawione rzeczy “codzienne” jak beczki z solonymi rybami bądź oliwa, a także “dobra luksusowe” jak pozytywki i zegarki, z których wyrobu słynęło rzemieślnicze Dragonthorn.
Ku rozpaczy Ulfa, postój na Dragonthorn trwał krótko i nasza drużyna zaraz wyruszyła dalej w podróż.
Tamtego wieczora kucharz czuł się już na tyle źle, że Diogenes musiał zastąpić go w kuchni. Wiele wskazywało na to, że chyba zaraził się od Nauzyki. To był jednak tylko niewielki wstęp do tego, co wkrótce miało czekać naszych bohaterów.
W nocy podniosła się mgła, a Marco poprosił Marinusa, by ten wzniósł modły od Sigmara-Mannana, by przeprowadzić ich jakoś przez tę pogodę. Nie mgła okazała się jednak największym zagrożeniem. W środku nocy nasi bohaterowie zostali obudzeni przez załogę - z mgły słychać było miarowe bicie bębnów, potem pojawiły się też światła. Do statku zbliżała się galera, jej światła sygnalizowały, by statek Riccardo się zatrzymał. Przez mgłę nie było jednak widać, co to konkretnie za galera. Ponieważ statek Riccardo zdecydowanie nie byłby w stanie uciec galerze, załoga go zatrzymała i ze strachem czekała na rozwój wypadków. Do ostatniego momentu wszyscy mieli nadzieję, że to może zwykły statek wojskowy patrolujący wody morza, który nie miałby żadnego interesu w zatrzymywaniu załogi Riccardo.
Gdy galera podpłynęła bliżej, wszyscy pobledli. Na pokładzie, prócz bardzo podejrzanie wyglądających ludzi, znajdowali się też orkowie. Błyskawicznie dokonali abordażu, a że mieli przewagę liczebną jakieś dwa do jednego, cała załoga Riccardo momentalnie znalazła się spętana w trzewiach galery, która następnie skierowała swój dziób w stronę półwyspu. Pod pokładem znajdowali się też inni jeńcy - praktycznie bez wyjątku “cywile”. Zwykli żeglarze, kupcy i rybacy, którzy mieli podłe szczęście wpaść w sidła łowców niewolników.
W końcu zaczęło świtać, a galera dobiła do brzegu. Tam “wyładowano” wszystkie łupy i rozdzielono je między “magazyny”. Po drodze Nauzyka zwróciła uwagę na dwie charakterystyczne postaci. Jedną z nich był bardzo wysoki mężczyzna w żelaznym hełmie, który wykrzykiwał rozkazy chrapliwym głosem z twardym akcentem. Drugim zaś łysy mężczyzna w szatach, który dzierżył laskę ze słońcem na końcu i uprzednio rozświetlał drogę dla galery. Niestety Nauzyce nie udało się wypatrzeć niczego ciekawego w Wiatrach Magii.
Handlarze umieścili czwórkę naszych bohaterów w niewielkiej chatce z oknami zabitymi deskami. Resztę załogi zaprowadzono do innych “kwater”. W miejscu, do którego trafiła drużyna był już jakiś lokator - mężczyzna był chudy, po czterdziestce, ale jego włosy były przerzedzone i siwiały. Musiał spędzić tu już trochę czasu.
Okazało się, że podobnie jak Riccardo był kapitanem jakiegoś statku. Resztę jego załogi sprzedano już w niewolę do Achaes, zaś on sam został zapędzony do pracy w kamieniołomach, która to praca wyraźnie mu nie służyła. Nie widział dla siebie wiele nadziei, ale odpowiadał na pytania naszych bohaterów. Wywiedzieli się oni, że co jakieś pięć dni na półwysep zawija statek, który odbiera nadających się na sprzedaż w Achaes niewolników, zaś jeśli ktoś nie ma żadnych ciekawych umiejętności (albo podpadnie łowcom), będzie wysłany do kopalni. Cały ten “biznes” był prowadzony przez ludzi i orków, a na jego czele stał półork i człowiek. Łysy mag również znajdował się na szczycie hierarchii, ale więzień stawiał raczej na to, że jest tu kimś w rodzaju szarej eminencji.
Ulf był oczywiście w bardzo bojowym nastroju - przez pierwszą godzinę pobytu w chacie nasi bohaterowie musieli wysłuchiwać kreatywnych wiąch kierowanych przez krasnoluda w stronę łowców niewolników. Ulf darł się coś o złodziejskich mordach i zaklinał się, że nie ruszy się nigdzie bez swojej skrzyneczki. Nauzyka, Enrico i Diogenes martwili się, jak uspokoić krasnoluda na tyle, by łowcy nie postanowili wrzucić go do kopalni.
Dość szybko stało się jasne, że najprawdopodobniej nie uda im się uciec o własnych siłach. Sam półwysep roił się od wrogów - czy to kolejnych orczych band, czy po prostu potworów, więc nawet gdyby całej czwórce udało się jakoś zbiec, raczej nie poradziliby sobie w tej dziczy. Od stałego lądu dzieliły ich całej kilometry i nawet Enrico, jako jedyny potrafiący pływać łodzią stwierdził, że raczej nie da rady przeprawić wszystkich na taką odległość. Jedynym, co pozostało, to być grzecznym i dać się sprzedać do Achaes - stamtąd może dałoby się coś dalej podziałać. Nasi bohaterowie wzięli się za wymyślanie sobie wiarygodnych umiejętności i historii, które przedstawiłyby ich jako cenny towar - taki, jakiego naprawdę nie opłacało się posyłać do kopalni, na galery lub w inne niezbyt miłe miejsce. Enrico dopytał jeszcze Nauzyki, czy można liczyć na jakąś pomoc od jej przyjaciół, jednak dziewczyna nie była tego taka pewna - stwierdziła, że lepiej będzie raczej na nic takiego nie liczyć, tylko przygotować się na to, że trzeba będzie sobie poradzić z sytuacją własnymi siłami.
W końcu wszyscy poszli spać. W środku nocy Nauzyka miała koszmar, w którym jej matka rzucała ją na pożarcie jakimś piekielnym ogniom. Potem dziewczynę obudziło stukanie w okno. Nauzyka po cichu obudziła Enrico i razem udali się w stronę okna zobaczyć, co tam się dzieje.
Siedział tam biały kruk, chowaniec Vigiliusa. Powiedział on telepatycznie Nauzyce, że jest ważne, by znaleźli się w Achaes i że w chwili obecnej widzi ku temu dwie ścieżki. Jedna, bardziej bezpieczna w podróży ale trudniejsza potem, polega na tym, co nasi bohaterowie wcześniej ustalili - by dać się sprzedać jako niewolnicy w Achaes. Brzmiało to prawdopodobnie - w podróży “dbaliby” o nich łowcy niewolników, ale w samym mieście nasi bohaterowie pojawiliby się już jako niewolnicy, poza tym nie wiadomo, czy by ich nie rozdzielono.
Drugą opcją była ucieczka dzięki pomocy Vigiliusa - mag mówił, że na początku jest to o wiele bardziej niebezpieczna droga, podróż również nie będzie pozbawiona przeciwności, jednak po pierwsze jest możliwość, że po drodze wydarzy się coś dobrego, a poza tym - kiedy nasi bohaterowie dotrą już do miasta, będzie im o wiele łatwiej. Vigilius polecił im zastanowić się nad tą, którą drogę wybiorą i obiecał ponownie skontaktować się przez kruka.
Nauzyka opowiedziała o tym Enrico, jednak nie dodała, że w jej odczuciu głos Vigiliusa pierwszy raz brzmiał niepewnie. Oboje ustalili, że rano opowiedzą o wszystkim Diogenesowi, ale Ulfa lepiej na razie w to nie wtajemniczać - nie chcieli, żeby krasnolud za bardzo podniecił się perspektywą ucieczki i wtedy cała konspiracja poszłaby w drzazgi. Mieli też nadzieję, że w ferworze ucieczki Ulf może da się przekonać i nie będzie nastawał na odbijanie siłą skrzynki z rąk łowców. Albo może uda się tak zrobić, by zgarnąć skrzynkę przy okazji. Vigilius nie przekazał zbyt wielu informacji na temat tego, jak w ogóle ta ucieczka miałaby wyglądać, więc Nauzyka i Enrico musieli bazować na domysłach.
Rano przekazali to Diogenesowi - chłopak zapalił się do pomysłu, ale był niezadowolony, że Nauzyka nie obudziła jego, tylko Enrico. Dziewczyna wytłumaczyła mu się, że nie znalazła go w ciemnościach, a poza tym nie wiedziała, że to był kruk Vigiliusa.
Po śniadaniu łowcy postanowili wycenić zagrabiony towar - mężczyzna został wzięty do pracy, a łowcy wyprowadzili całą czwórkę z chaty. A przynajmniej próbowali - Ulf zaczął się stawiać, ale Enrico jakimś cudem go opanował.
Nasi bohaterowie zostali poprowadzeni z powrotem w kierunku odbudowanej wioski w okolicach nabrzeża. Po drodze starali się zapamiętać rozkład całego miejsca - wciąż nie wiedzieli, jak będzie wyglądała ucieczka i co może im się przydać.
Do naszych bohaterów dołączył również Riccardo i Marco, a potem cała szóstka udała się w kierunku największej chaty w wiosce. Przed chatą siedział jakiś mężczyzna z charakterystyczną, acheńską brodą oraz drugi, dużo postawniejszy mężczyzna z nalaną twarzą i łysą głową. Oceniali oni jakość “towaru” i gdzie najlepiej go przeznaczyć.
Riccardo czekał los galernika, zaś Enrico udało się nieco zareklamować Marco i była szansa, że też zostanie jakoś sprzedany, a nie trafi na galery lub do kopalni. Jednak wszystko wskazywało na to, że obu mężczyznom nie dało się pomóc w żaden inny sposób, a przynajmniej Nauzyka i Enrico niczego takiego nie wymyślili.
Gdy przyszło do przepytywania ich o ich umiejętności, mężczyźni zaczęli od Nauzyki. Dziewczyna podała się za uczonego, powiedziała że umie czytać, pisać i rachować. Stres sprawił, że Nauzyka zasadziła parę byków w dyktowanych przez brodacza zdaniach, ale część matematyczna dobrze jej poszła i brodacz doszedł do wniosku, że nada się na sprzedaż w Achaes. Podobnie poradził sobie Diogenes i też został zaklasyfikowany na sprzedaż.
A potem przyszło do Ulfa.
Gdy tylko łysy mężczyzna się do niego zbliżył, Ulf powalił go niemal jednym ciosem, łysy po prostu nie miał szans. Nauzyka była przerażona, Enrico szybko zareklamował krasnoluda jako świetnego gladiatora. Brodacz dał się przekonać i nawet powstrzymał łysego, który już szykował się do tego, by odegrać się na Ulfie.
Enrico śpiewająco poradził sobie z udowodnieniem brodaczowi, że zna się na wycenie towarów, bierze pod uwagę sytuację polityczną i jest w stanie zareklamować produkt. Dzięki temu całej czwórce udało się zapewnić sobie “bilet” na statek do Achaes - a tak naprawdę więcej czasu na to, by Vigilius mógł zadziałać.
W chaty wyszedł mężczyzna z laską zakończoną złotym słońcem - chociaż nie rzucał czarów, Nauzyka mu się przyglądała, jednak znów nie wypatrzyła niczego ciekawego. Widać ta chata mogła być jakimś tutejszym centrum dowodzenia.
Całą czwórkę wyprowadzono z powrotem do ich chaty. Po drodze przypatrzyli się składowi łowców niewolników - było to naprawdę sporo osób, naliczyli około 70, pół na pół ludzi i orków. Część ludzi dość normalnie odnosiła się do orków, część z rezerwą. Po drodze Nauzyka dostrzegła, że przy jednej ze ścian kanionu stoi dwóch uzbrojonych mężczyzn którzy czegoś pilnowali - dziewczyna zapamiętała tę lokalizację.
W chacie odetchnęli z ulgą. Po pewnym czasie łowcy przynieśli im jedzenie. Nauzyka zauważyła, że mężczyźni opędzali się od mew i mieli problem, żeby w ogóle to jedzenie przynieść. Gdy drzwi za nimi się zamknęły, w chatce został jeden ptak. Biały kruk Vigiliusa.
Nauzyka przekazała mu, że zdecydowali się uciec, na co kruk przekazał dziewczynie instrukcje, jak to z pomocą Vigiliusa zrobić. Musieli rano zdobyć fiolkę znajdującą się w opisanym przez chowańca miejscu, a następnie wlać jej zawartość do pewnej beczki. Instrukcja wydawała się prosta, zaś Nauzyka miała nadzieję, że i wykonanie się powiedzie bez nadmiernych komplikacji. Następnie, “gdy zacznie się dziać”, wszyscy mieli zbiec północnym przejściem. Co prawda było ono pilnowane, ale Vigilius powiedział, że będą musieli sobie jakoś z tym poradzić. Nauzyka zapewniła go, że nie zawiodą. Mieli podróżować lądem, Vigilius też zapowiedział dalszą pomoc w krytycznych momentach.
Właściwie to dopiero wtedy Nauzyka sobie uświadomiła, że Ulf nie ma pojęcia, że oboje z Diogenesem posługują się magią. Ulf był niebywale zdziwiony, że Nauzyka gada z ptakiem.
Zaraz powrócili łowcy niewolników i wrzucili z powrotem do chaty mężczyznę, który pracował w kopalniach. Rzucił się na pozostałe dla niego jedzenie (nasi bohaterowie zostawili mu pełen jego przydział, chociaż strażnicy mówili, że to tylko strata jedzenia bo mężczyźnie i tak nie zostało wiele czasu). Enrico zapytał mężczyznę o jego rodzinę i czy chciałby może im coś przekazać - powiedział, że oni sami niedługo zostaną sprzedani do Achaes, ale może uda im się chociaż przekazać jego rodzinie, co się z nim stało.
Mężczyzna niemal się rozpłakał, wracając myślami do Argalis i swych rodzinnych stron. Powiedział, że ma żonę Agnes i syna Gregorio, i żeby przekazać im, że bardzo ich kochał. Opowiadał potem o tym, że jego dom znajdował się w pięknym zaułku wszystkich świętych, gdzie pod platanem przesiadują kobiety i rozplątują sieci, a przy kaplicy stara Ulrika, kapłanka Shallay, dogląda małych dzieci.
Tak zakończył się ten dzień i wszyscy poszli spać zastanawiając się, co przyniesie jutro.

Komentarze