Sesja VII

10.04.2021 | Nauzyka (Gosia), Enrico (Jarek) | Discord

Nasi bohaterowie dotarli do błotnistej, ciemnej ulicy ciągnącej się wzdłuż portowych magazynów. Tam czekała już na nich jakaś zakapturzona, chuda postać. Gdy się zbliżyli, nieznajomy błysnął im charakterystycznym, wybrakowanym uzębieniem.
— Jesteście — szepnął brat Alkrinos.
Nauzyka dopytała mężczyznę, jaki jest dokładnie plan działania, ten zaś opowiedział im o pewnych komplikacjach. Otóż okazało się, że magazyn pilnowany jest przez dwóch oprychów, których trzeba będzie odciągnąć. Nauzyka i Enrico zaoferowali się, że ich zajmą. Flisak zapytał, czy może udałoby się ich „wyłączyć” skutecznie jakimś winem z usypiaczem, na co Alkrinos zareagował dość nieprzyjemnie.
— Takie rzeczy — Alkrinos zbliżył swoją twarz do Enrico, a ten poczuł woń kwaśnego wina — to kosztują tyle, że by nam się tego towaru nie opłacało opchnąć. — Drugi mężczyzna odsunął się, a Enrico poczuł ciarki na plecach.
Ustalili, że Diogenes zostanie razem z Alkrinosem i będą czekać (Diogenes nie był tym faktem zachwycony, ale cóż było poradzić), aż Enrico i Nauzyka zajmą się oprychami. Według Alkrinosa owe oprychy to mieli być jacyś tileańscy marynarze. Stali przy magazynie oznaczonym wypalonym symbolem borsuka i oświetlonym przy wejściu przez dwie pochodnie.
Nauzyka i Enrico zakradli się między budynki, starając się dostrzec, o który magazyn chodzi i których oprychów mają odciągnąć. Mżyło, uliczki między magazynami zmieniły się w błotniste strugi. Same magazyny były różnej wielkości, ale przeważały małe i średnie, nieoświetlone. Niektóre zamknięte były łańcuchami, nieliczne zabezpieczono kratami. W końcu dróżka stworzona przez tyły magazynów zaczęła skręcać na południe, pojawiła się też łuna światła.
Spodziewając się, że zbliżają się do celu, Enrico i Nauzyka zaczęli uważniej przyglądać się otoczeniu, by znaleźć miejsca na potencjalne kryjówki. Enrico planował, jak wciągnąć oprychów w zabawę w ganianego, zaś Nauzyka zastanawiała się, jak dobrze się ukryć, by móc zwodzić pościg zaklęciami. Po prawej stornie mieli niemal jednolitą ścianę tyłów magazynów, między którymi nie było żadnego przejścia. Jednak po lewej stronie magazyny odgrodzone były wąskimi przesmykami. Trudno było powiedzieć na pierwszy rzut oka, które z nich kończyły się ślepym zaułkiem. Enrico i Nauzyka szli dalej między magazynami, aż dotarli do tej części w dokach, gdzie magazyny były kamienne, a nad wejściami miały drewniane płyty z wypalonymi wizerunkami zwierząt. Zbliżali się do celu.
Nasi bohaterowie starali się dostrzec, który z magazynów oznaczony jest wizerunkiem borsuka, ale nie było to proste. Nocne ciemności nie ułatwiały zadania, a magazyn, który wydawał się pasować do opisu (dwie pochodnie, dwóch oprychów) miał tabliczkę tak umiejscowioną w zagłębieniu budynku, że nic nie było widać. Nauzyka i Enrico postanowili podejść bliżej, po drodze też zauważyli uliczkę, która na pewno nie była ślepym zaułkiem. Enrico starannie ją zapamiętał.
Oboje podeszli nieco, by przyjrzeć się magazynom, ale nie skończyło się to dobrze. Jeden z ochroniarzy ich zauważył i krzyknął łamaną helleńszczyzną:
— Czego tu?!
Nauzyka i Enrico starali się jakoś minąć magazyn i udawać, że nie robią niczego podejrzanego, że mają pełne prawo sobie tamtędy iść. Niestety nie przekonali oprycha, chociaż udało im się upewnić, że podeszli do właściwego magazynu – nad drzwiami znajdował się wypalony symbol borsuka. Strażnik spróbował ich zatrzymać. Enrico starał się ich spławić mówiąc, że przecież tylko idzie ulicą, Nauzyka zaś stwierdziła, że to tylko nocna schadzka z kochankiem, jednak ich słowa nie zdały się na nic.
Enrico dał dyla w jedną stronę, pognał za nim jeden z oprychów – Dario. Drugi z mężczyzn złapał Nauzykę. Dziewczyna wierzgnęła, wyrwała się mu i pognała w przeciwną stronę. Rozpoczęła się szaleńcza gonitwa po dokach.
Enrico starał się uciekać jak najszybciej, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Na szczęście goniący go marynarz nie należał do sprinterów, więc ani jemu nie udało się złapać Enrico, ani Enrico nie udało się mu skutecznie uciec. Flisak skręcił w jakieś ciemne przejście, starając się zdystansować pościg. Minął kapliczkę Shallayi – nie miał co liczyć tam na pomoc, więc pognał dalej, w stronę kolejnej wąskiej uliczki i zaniedbanych magazynów mieszającymi się z domami biedoty. Zaraz potem Enrico odbił na południe, w stronę szerokiej, brukowanej ulicy, a której wylotu przezierała rozświetlona księżycową poświatą sylwetka pomnika Maidalchiniego. Enrico mógłby spróbować schować się gdzieś w okolicy i zgubić pościg, jednak flisak doszedł do wniosku, że Diogenes i brat Alkrinos nie skończyli jeszcze „inwentaryzacji-niespodzianki”, więc musi kupić im jeszcze trochę czasu. Enrico odwrócił się do biegnącego za nim z trudem Dario i zawołał po helleńsku:
— I co, nóżki bolą?
Rozsierdzony Dario pognał za flisakiem, ale niewiele wskórał. Enrico dał dyla w stronę magazynów i straganów, sprawnie lawirował między złożonymi na noc, drewnianymi konstrukcjami. W miarę jak uciekał, nabrzeże stawało się coraz węższe, aż w końcu na horyzoncie zamajaczyła Brama Rybna, za którą znajdowały się zamieszkane przez najbiedniejszą część społeczeństwa slumsy. Enrico pobiegł w stronę bramy i zniknął w ciemnościach. Dobiegły go tylko przekleństwa Dario, którego w końcu zgubił.
Tymczasem Nauzyka nie miała aż tyle pary w nogach. Uciekała, ile mogła i tym, co ją uratowało, był błąd ścigającego – mężczyzna poślizgnął się i runął w błoto z donośnym plaśnięciem. Dało to szanse Nauzyce odbiec nieco dalej i schować się w jakimś zaułku. Stamtąd postanowiła zwodzić mężczyznę zaklęciem, wywołując odgłosy które przyciągnęłyby jego uwagę. Niestety – wiatry magii nie chciały współpracować, przeciekały dziewczynie przez palce. Nauzyka musiała dać Diogenesowi i Alkrinosowi czas, a jeśli pozostałaby w ukryciu zbyt długo, ścigający ją mężczyzna albo by odpuścił i wrócił zaraz na swój posterunek, albo w końcu by ją znalazł. Dziewczyna postanowiła wybiec ze swojej kryjówki i postarać się dalej zmusić mężczyznę do pogoni, jednak bardzo źle wymierzyła czas owego wybiegnięcia – wpadła prosto na mężczyznę. Nim ten zdążył ją pochwycić, Nauzyka zrobiła w tył zwrot i pobiegła w przeciwnym kierunku. Zbliżała się do niepokojącej, drewnianej ściany kończącej ślepy zaułek. A przynajmniej tak się wydawało – Nauzyka w ostatniej chwili spostrzegła, że ściana nie dotyka do końca magazynów, że po obu stronach znajdują się wąskie przejścia, więc pognała w kierunku jednego z nich.
Dziewczyna lawirowała w wąskich przejściach, aż dotarła do miejsca, gdzie dalsza droga zablokowana była przez ustawione puste beczki. Nie widząc alternatywy, Nauzyka postanowiła wspiąć się na nie i przejść w ten sposób na drugą stronę. Niestety – wspinaczka nie była mocną stroną dziewczyny i jej działania wywołały lawinę beczek, rozsypujących się i w stronę zaułka, i na ulicę. Nauzyka runęła na ziemię, dostała jakąś beczką. Próbowała szybko się podnieść, ale jej ciało odmówiło posłuszeństwa. Ścigający ją mężczyzna okazał się sprawniejszy i stanął nad bezradną dziewczyną, mówiąc:
— Mam cię, robaczku!
Na to Nauzyka spojrzała tuż nad ramieniem mężczyzny i zawołała do nieistniejącego sojusznika:
— Dawaj go przez łeb!
Mężczyzna się nabrał, w panice odwrócił starając się stawić czoła nowemu przeciwnikowi. Przez ten krótki czas Nauzyce udało się pozbierać i puścić pędem dalej. Niestety, mężczyzna nie zrezygnował z pogoni i następował jej na pięty.
Nauzyka dopadła w końcu jakiegoś placu. Szybko rozejrzała się, dostrzegła jakieś stragany i karczmę. Postanowiła biec dalej, ale nie dała rady – mężczyzna w końcu ją pochwycił gdy była na środku placu. Nauzyce nie udało się tym razem wyrwać, więc zaczęła krzyczeć i wzywać pomocy.
Na dźwięk jej głosu z karczmy wypadło kilka osób. Byli to hellenowie, więc Nauzyka nie miała dużego problemu, by przekonać ich do swoich „racji”. Mężczyzna próbował wytłumaczyć innym, że Nauzyka usiłowała go okraść, ale jego łamany helleński był nieprzekonujący.
— Szłam z bratem, nie wadziliśmy nikomu! Ten obrzydliwiec chciał... chciał sobie użyć! — krzyknęła Nauzyka łamiącym się głosem ofiary.
Tyle wystarczyło – mężczyźni z karczmy zaraz zaczęli się zbliżać, na co ścigający ją ochroniarz spod magazynu zaraz uciekł. Nauzyce udało się przekonać jej wybawicieli, że nie ma co ścigać tileańczyka, nie udało jej się jednak ich przekonać, że sama sobie poradzi z dalszą wędrówką.
Dwóch mężczyzn postanowiło odprowadzić ją do samej karczmy, po drodze rozmawiając o tym czy tamtym. Po drodze dziewczyna dowiedziała się, że wyciągnęła ich z imprezy urodzinowej niejakiego Atanazego, który przy okazji świętował też narodziny swego dziecka. Mężczyźni w końcu zostawili Nauzykę w karczmie, a niedługo po ich odejściu pojawił się Enrico.
Nasi bohaterowie opowiedzieli sobie nawzajem o tym, jak poszło im odciąganie uwagi ochroniarzy od magazynu. Po jakimś czasie dołączył do nich też Diogenes – jego akcja również zakończyła się sukcesem.
— Ufff, nic wam nie jest. Martwiłem się, jak dobrze, że uwolniłem się od tego węgorza —powiedział z ulgą w głosie. — Kazał czekać, a potem jak już ruszyliśmy kazał mi iść pierwszym. Powiedział, że jak nawaliliście, to ja wpadnę z wami, a on ucieknie… Ale na szczęście, nikogo nie było przed magazynem, a strażnik następnego przysypiał. Otworzyłem zamek, sprzyjało mi szczęście. Jak nigdy dotąd, otworzył się z łatwością mimo że był trudny! — Diogenes uśmiechnął się, ale zaraz wrócił do opowieści. — Potem kazał mi pomóc, nasypał różnych rzeczy do różnych beczek, i zabrał też jakiś pakunek. Potem szybko zatarł nasze ślady i zamknął magazyn.
Niestety Diogenes nie dopatrzył się żadnych szczegółów jeśli chodzi o sypany przez Alkrinosa proszek. Tyle tylko, że Alkrinos potwierdził, że swoimi działaniami Enrico i Nauzyka udowodnili, że można im zaufać, i że będą teraz mieli dostęp do człowieka Temistosa, który to zna Baltazara. Zmęczeni wydarzeniami tego dnia, nasi bohaterowie postanowili pójść spać i przedyskutować dalsze kroki rano, gdy już wypoczną.
Rankiem, przy śniadaniu, dowiedzieli się nieco plotek. Ludzie roztrząsali to, że coraz więcej jest chorych w mieście. Poprzedniego dnia, wieczorem, do portu zawinął też statek z Argalis, z którego zeszli jacyś uzdrowiciele. Nasi bohaterowie, wraz z Diogenesem i Ulfem, doszli do wniosku, że optymalną ścieżką byłoby wkupić się w łaski Ireneusa (to miał być człowiek z otoczenia Temistosa, który też znał Baltazara) i poszukać u niego jakiegoś sposobu, by nawiązać kontakt z samym Baltazarem. Gdy to już się uda, mieli w planach zwinąć szkatułkę Baltazarowi, a następnie szybko odzyskać dziennik Diogenesa i opuścić miasto.
O samym Ireneusie nie wiedzieli zbyt wiele. Diogenes powiedział tylko to, co przekazał mu o nim Alkrinos.
— Mówił, że to chciwy skurwysyn, który czepia się tych, u których widzi zyski. Pomniejszy kupiec. U Temistosa mniej jest niechęci do bogatych, a więcej do Tileańczyków jako takich, więc nie był odrzucony przez tamtych.
Rozmowa zeszła ponownie na akcję z poprzedniego dnia. Diogenes niestety nie był w stanie zbyt wiele powiedzieć – wydawało mu się, że proszek Alkrinos sypał do beczek z winem, ale domyślał się tego po zapachu i nie ze wszystkich beczek czuł wino. Co wiedział na pewno to to, że Alkrinos do wszystkich beczek sypał to samo.
Jeśli zaś chodzi o paczkę, to była ona niewielkich rozmiarów i Alkrinos chwilę jej szukał w magazynie. Nasi bohaterowie nie wymyślili w związku z tym wiele więcej. Mieli tylko nadzieję, że swoimi działaniami raczej przyczynili się do zepsucia jakiemuś dystrybutorowi wina reputacji, niż do zatrucia części ludności.
W końcu udali się do Ireneusa. Zapukali do jego siedziby, drzwi otworzyła im rudowłosa kobieta o zgrabnych kształtach, które to kształty podkreślała jeszcze obcisła sukienka. Enrico i Nauzyka powołali się na Alkrinosa i kobieta ich wpuściła.
Ireneus okazał się postawnym mężczyzną około czterdziestki. Łysym i z długą, czarną brodą. Na jego dłoniach pyszniły się liczne pierścienie, jednak odzienie nie do końca pasowało do owych pierścieni wskazując na to, że bogactwo Ireneusa jest raczej powierzchowne.
Nasi bohaterowie podpytali się Ireneusa, czy nie zechciałby polecić ich Baltazarowi. Ireneus powiedział, że może to zrobić, nazwał też Baltazara dziwakiem. Polecił, by przyjść do niego ponownie po południu, że wtedy będzie coś miał. Próbował też namówić Nauzykę na pracę u siebie, ale dziewczyna się wymówiła tym, że nie chce wchodzić Weście (rudowłosej kobiecie) w paradę.
Nauzyka i Enrico, wraz z Ulfem i Diogenesem opuścili dom Ireneusa. Korzystając z chwili przerwy poszli się naradzić. Doszli do wniosku, że jeśli mają w jakikolwiek sposób spotkać się z Baltazarem, dobrze by było, żeby kolekcjoner nie rozpoznał Ulfa – w tym celu postanowili, że spróbują przefarbować mu włosy na ciemniejszy kolor, na co krasnolud niechętnie się zgodził. Postanowili też, by Ulf tymczasowo zmienił imię na Skragi. Rozmawiali też o samej szkatułce krasnoluda – niestety Ulf sam nie wiedział, co jest w środku, nie wiedział też, jak ją otworzyć. Runiczny zamek powinien mieć jakiś wyzwalacz, ale krasnolud też nie wiedział, o jaki wyzwalacz konkretnie chodzi. Ponoć miała się otworzyć „Kiedy czas się dopełni”. Sama szkatułka ponoć ma tysiące lat, zaś sama rodzina Ulfa pochodziła z Barak Var. Musieli jednak opuścić to miasto, kiedy zawistnicy z rodu Thorgilsona uknuli przeciw nim intrygę. Potem, rodzina Ulfa tułała się po księstwach, a jego ojciec osiadł w końcu z Karak Izor. Ulf wspomniał też, że nim postradał szkatułkę, jakiś człowiek mówiący w języku Imperium próbował ją od niego odkupić i wspominał, że jego mocodawca oferowałby za nią mnóstwo złota. Krasnolud stanowczo mu odmówił.
Dalej nasi bohaterowie postanowili przedyskutować jakąś wspólną wersję wydarzeń i swojej przeszłości na potrzeby Baltazara. Doszli do wniosku, że pozowanie na grupę od „znikania różnych rzeczy”, która wcześniej działała w Thessos, będzie dobrym pomysłem. Diogenes postanowił nie zmieniać swojego imienia – Baltazar ani Temistos nie mieli z nim w żaden sposób do czynienia, więc się nie obawiał. Jako drużyna „magików” od znikania rzeczy, nasi bohaterowie opuścili Thessos by pamięć o nich trochę się tam zatarła, i przybyli do innego relatywnie dużego miasta z dużymi niepokojami – wiadomo, gdzie jest niespokojnie, tam można zagrać o większą stawkę. Nie słyszeli o Baltazarze w Thessos, ale po zasięgnięciu języka na miejscu od razu było wiadomo, do kogo zgłosić się po lukratywne zlecenia.
Gdy wrócili do Ireneusa, mężczyzna przedstawił im zlecenie od Baltazara.
Mieli ukraść pewną konkretną książkę od Emiliosa. Ireneus dał im bardzo dokładny opis owego tomu. Na tyle, że nie mogło być mowy o pomyłce, jakby przyszło co do czego. Nasi bohaterowie przystali na to, a Ireneus powiedział im, z kim mają się skontaktować, gdy już zdobędą tom.
Nauzyka i Enrico dobrze wiedzieli, że nie ma co próbować okraść Emiliosa naprawdę. Postanowili się z nim rozmówić i opowiedzieli im, jak krok po kroku starają się zdobyć zaufanie tileańczyków – opowiedzieli wielebnemu, jak byli w dokach i jak Ireneus przekazał im polecenie Baltazara w sprawie kradzieży książki należącej do Emiliosa. Zataili tylko fragment z tileańczykiem, który zdybał ich w zaułku i dał eudoksję. Nauzyka zaproponowała, by spróbować podrzucić Baltazarowi falsyfikat, na co Emilios powiedział, że ma lepszy pomysł.
Wyjął rzeczoną książkę, wyjął z niej starą zakładkę i wrzucił do kominka. Następnie napisał coś w książce i na nowej zakładce, jednak atrament nie zostawiał żadnych śladów, a Nauzyka nie była w stanie wypatrzyć z ruchu pióra, co też tam było. Następnie mężczyzna włożył ową nową zakładkę do książki i przekazał ją Nauzyce i Enrico. Powiedział, by dać tę książkę Baltazarowi jak najszybciej. Nasi bohaterowie dopytali jeszcze Emiliosa o szczegóły, gdzie ta książka zazwyczaj się znajduje i kto mógłby o tym wiedzieć oprócz Emiliosa (padło na brata Petrusa, mało roztropnego mężczyznę który często towarzyszył Emiliosowi) – wszystko po to, by opowiedzieć Baltazarowi bardziej wiarygodną historię o kradzieży książki, gdyby o to pytał. Dowiedzieli się też od Emiliosa, że książka to manuskrypt z Achaes i traktuje o tradycjach tego miasta w zakresie czczenia słońca, a także inne tradycje sprzed jednego z Wielkich Podbojów.
Spotkanie z Emiliosem wykorzystał też Enrico by spróbować zasięgnąć języka na temat tego, co się dzieje w mieście. Z troską pytał, jak wyznawcy Shallyi radzą sobie z coraz większą liczbą zachorowań w mieście i jak zapatrują się na przybycie uzdrowicieli z Argalis. Emilios nie wypowiedział się na temat uzdrowicieli, zaś jeśli chodzi o chorujących ludzi – mówił, że na razie sami nie są pewni natury choroby i nie potrafią jej skutecznie leczyć. Pozostaje im modlitwa i zawierzenie Shallyi. Emilios wspomniał też, że obawia się, że miasto zostanie zamknięte, gdy ci zadufani tileańczycy zrozumieją w końcu, co się dzieje.
Nauzyka i Enrico pożegnali Emiliosa i udali się z powrotem do swojej karczmy. A przynajmniej próbowali.
Po drodze, gdy podążali przez biedniejszą część miasta, ich uwagę przykuł jakiś staruszek idący z trudem i opierający się o mur budynku. Staruszek kasłał i ledwo dyszał. Nasi bohaterowie postanowili posłuchać zdrowego rozsądku, nie zaś nauk Mateczki, i starali się wyminąć dziadka jak najszerszym łukiem. Nie było to takie proste – ludzie się tłoczyli i nie było jak przejść. W pewnym momencie dziadek kaszlnął ostatni raz i upadł. Nauzyka i Enrico chcieli się wycofać, jednak było już za późno – ciało dziadunia nagle nabrzmiało i eksplodowało.
Wybuchła panika.
Nasi bohaterowie próbowali uciec z miejsca zdarzenia i niemalże im się to udało. Niestety, otarł się o nich jakiś chłopiec, który był na tyle blisko „wybuchowego dziadka”, że został nim częściowo obryzgany. Enrico, Nauzyka i Diogenes dobiegli w końcu na nabrzeże, gdzie i tłum już nieco ochłonął. Zaczęli się zastanawiać, co teraz.

Komentarze