Sesja V

10.10 i 31.10.2020 | Nauzyka (Gosia), Enrico (Jarek) | Discord
Nauzyka i Enrico szczęśliwie wypłynęli z Thessos, czuli jednak na karku oddech gangów tego miasta. Nie wiedzieli do końca w jakiej grze uczestniczyli i co z tego wyniknie - najważniejsze, że razem z Rafaele opuścili miasto bezpieczni... A przynajmniej tak się im wydawało.
Czekała ich aktualnie podróż w dół rzeki Skiros, na południe, ku Kasos.
Skiros wiodła przez tereny należące do Thessos, potem tereny rodu Aldombrandinich, aż znowu tereny podległe Thessos i Kasos. Samo Kasos było specyficznym miastem – z jednej strony było głównym portem Thessos, z drugiej zaś stało się wysoce niesamodzielne po tym, jak zostało podporządkowane Miastu. Przybywające tu towary były zwolnione z opłat, ale tylko jeśli miały dalej podążyć do Thessos. Powodowało to kuriozalne sytuacje, kiedy przybywające do Kasos towary (głównie luksusowe) były kierowane do Thessos, a potem znów do Kasos. Również wiele produkcji rzemieślniczej pochodzi z Thessos. Chociaż większą część żyznej kotliny u ujścia Skiros zajmują ziemie Aldombrandinich, Kasos również coś z tego ma – jest tu bogactwo żywności, ryb i owoców morza.
Gdy płynęli, Enrico przypomniał sobie, że Achaes ma naturalną granicę z Księstwem – wypiętrzony, klifowy masyw ciągnący się przez cały półwysep Myrmidens i dalej, oddzielający Kasos od Achaes dość niebezpiecznymi i rzadko uczęszczanymi górami. Pomiędzy nimi znajdowały się zamieszkałe doliny, wciąż jednak były to niebezpieczne tereny graniczne, toteż kupcy woleli korzystać z drogi wodnej, by dostać się gdziekolwiek poza Księstwo.
Enrico i Nauzyka dotarli w końcu do sporej osady nad rzeką. Znajdowała się w niej przystań, w pobliżu była też gospoda i świątynia Sigmara. Nasi bohaterowie postanowili się tam zatrzymać, nieco odpocząć, zjeść i zasięgnąć języka. Na nabrzeżu zostali zatrzymani przez nieprzystępnie wyglądającego urzędnika, który spytał ich czy przewożą jakieś towary. Gdy zaś dowiedział się, że płyną z pustymi rękami, wyglądał na niezadowolonego, zaś Rafaele otwarcie wyraził swoje niezadowolenie z tego, że jego brat pozwala się traktować z góry „jakiemuś kmiotowi”.
– Tak, tak właśnie pozwalam się traktować. Dzięki temu nadal żyję. I radzę ci brać ze mnie przykład, jeśli chcesz przetrwać. Kiedy już będzie cię stać na wynajęcie własnych drabów, to będzie inna gadka – odpowiedział mu Enrico.
W karczmie udało im się kupić nieco jedzenia i dosiąść do grupy flisaków. To od nich dowiedzieli się najnowszych wieści z Kasos. Okazało się, że w mieście panoszą się Acheni – rdzenni mieszkańcy miasta, którzy nie poszli na współpracę z Thessos i przez to wylądowali jako plebs albo niska klasa średnia. Samo Kasos nie miało szczęścia w polityce – na dobrą sprawę stanowiło kolonię Achaes, jednak oscylowało między strefami wpływów Thessos i Achaes. W końcu zostało podbite i po kilku buntach spacyfikowane przez Thessos.
Z opowieści flisaków nasi bohaterowie dowiedzieli się też, że ogólnie region jest niespokojny. Ludzie znikają, ponoć widziano tam też dwa ogry. Na półwyspie szaleją orkowie, a upadek Melimaty zdestabilizował region do reszty. Jedynie droga morska była bezpieczna – potwierdził to jeden z flisaków przybywające z Col San Vertino. Do tego w Kasos powstała Arena – nie było to jednak miejsce sportowych sparingów, ale regularna krwawa jatka. Flisacy dosadnie wyrazili swoje mniemanie o tym procederze mówiąc, że to barbarzyńskie zwyczaje rodem z Achaes, ale przynajmniej „acheskie bydło” się nawzajem morduje.
Enrico dopytał też, czy może Tona Dante nie jest spokojniejszą i lepszą dla flisaków lokalizacją, ale dla odmiany tam jest mnóstwo ceł i spływ jest przez to mniej opłacalny.
Gdy Enrico i Nauzyka dowiadywali się o sytuacji w regionie i starali się wykoncypować miejsce, do którego przetransportować bezpiecznie Rafaele, ten ostatni zeżarł połowę zamówionego sera i nawet nie było mu wstyd. Mimo dopytywań Enrico nie był w stanie też podać żadnego sensownego planu i średnio widać przejmował się tym, że w Kasos, do którego zdążali, miejscowy plebs lubi „znikać” ludzi z Thessos.


Tego samego dnia dopłynęli do Kasos. Miasto składało się z dwóch części, a może lepiej byłoby powiedzieć, że znajdowało się na jednym brzegu rzeki mając niewielką dzielnicę na drugim. Gdy nasi bohaterowie płynęli rzeką, mogli dostrzec już morze i twierdzę - port na wyspie, Maidalchię, wokół której zacumowana była wielka liczba statków. Zrobiło to ogromne wrażenie na Nauzyce i też trochę na Rafaele, chociaż tego nie zdradzał. Przepuszczono ich jako gołodupców przez kontrolę na rzece, a potem wpuszczono na nabrzeże od strony rzeki.
Na Maidalchi znajdował się też wysoki posąg Mężczyzny w zbroi depczącego innego, ubranego w dziwne szaty, które dla Nauzyki były zupełnie egzotyczne.
Nabrzeże pełne było różnych ludzi, od tragarzy poprzez bogatszych kupców, ochroniarzy, a na straganiarzach kończąc. Z nabrzeża widać było też miasto, w którym poza Maidalchią, wyróżniają się zabudowania Uniwersytetu, z wieżą (chociaż przy tej Vigiliusa było to tyle co dodatkowe pięterko) oraz Arena.
Posąg przedstawiał Federico Maidalchini, generała, który w ostatnim wielkim buncie rozbił siły zbuntowanego Kasos. Wcześniej stał tam starożytny wręcz posąg postawiony jeszcze przy założeniu miasta, ale został on zniszczony i przerobiony na budulec.
Gdy Enrico i Nauzyka zbliżali się do głównego placu miasta, ich wzrok przykuła tutejsza, od niedawna katedra. Był to wysoki budynek, nieco zasłonięty przez Uniwersytet z kopułą i dwoma wieżami od strony fasady.
Nasi bohaterowie postanowili poszukać jakiegoś statku, na którym mogliby się nająć i w ten sposób dalej podróżować. W powietrzu wyczuwało się istotnie napięcie. Po ulicach szwendały się grupy nienajlepiej ubranych mężczyzn, w niektórych z tych grup resztą były też kobiety. Widać po nich było, że próbują się stylizować w ubiorze w jakiś dziwny sposób, ale z braku umiejętności, wiedzy czy środków efekt wydaje się być groteskowy. Zebrani w tych grupach patrzą na innych spode łba, co możniejsi kupcy jeżdżą w obstawach, po ulicy przemieszczają się też wozy możnych patrycjuszy.
Po drodze do portu Nauzyka zauważyła, że z zaułka ktoś do niej macha. Odwróciła się w tamtą stronę i dostrzegła jakąś zakapturzoną postać. Okazało się, że to nie kto inny, tylko Diogenes – jej przyjaciel z Castello Stellato. Pokrótce streścił jej, że ma pewien problem.
Wraz z Enrico i Rafaele udali się do karczmy, w której Diogenes wynajmował niewielki pokój. Tam mogli w spokoju porozmawiać. Diogenes opowiedział, że miał do odebrana pewną rzecz, księgę czy dziennik. Niestety jednak zaraz po tym, jak odebrał ją od kuriera, został napadnięty i zabrano mu zarówno przesyłkę, jak i sakiewkę. Diogenes zapytywał też, czy Nauzyka wie o TYM, ale dziewczyna pokręciła tylko głową. Ponieważ Mattia mówił, by Diogenes z nikim nie dzielił się wiedzą o TYM, postanowili nie poruszać tego tematu.
Diogenes miał miejsce na statku, nie mógł jednak nigdzie wypłynąć dopóki nie odzyskałby przesyłki. Tu spotykały się interesy wszystkich – Nauzyce i Enrico było w końcu potrzebne miejsce na statku, zaś Diogenes chętnie skorzystałby z pomocy w odzyskaniu skradzionego przedmiotu. Pewnym utrudnieniem była jawna agresja, z którą tubylcy odnosili się do ludzi mówiących po tileańsku, jednak i ci mówiący po helleńsku mieli nielepiej. Diogenes wspomniał, że tutejszy helleński jest jakiś dziwny, podobny do tego, jakim posługiwał się Ioannis i jego ludzie. Enrico i Nauzyka dopytali się Diogenesa o to, co do tej pory udało mu się wskórać w związku z dziennikiem:
– Po pierwsze zaskoczyło mnie, że taką rzecz jak dziennik mi ukradli, zacząłem pytać no i wywiedziałem się, że ci wszyscy krzykacze – Nauzyka i Enrico nie zdążyli się jeszcze z nimi zetknąć. - to członkowie Bractwa Helleńskiego. Jego członkowie dzielą się majątkiem i pomagają innym członkom i biedocie. Widziałem jak jakiś gospodarz o wielkim wąsie wyrzucił krzycząc po Tileańsku jakąś kobietę z dziećmi z domu, a jakiś obdartus podszedł pomógł jej zająć się dziećmi i gdzieś z nią poszedł. Mówi się, że te coraz bardziej zbrojne bandy też do nich należą i że wynajmują sobie innych zbrojnych. Udało mi się zaprzyjaźnić z jednym z takich, to krasnolud, miałem z nim dziś jeszcze rozmawiać…
Nasi bohaterowie uzgodnili, że dla bezpieczeństwa zostawią Rafaele w karczmie, sami zaś pójdą „obstawiać” spotkanie z krasnoludem, gdyby okazało się, że są jakieś problemy.
Sam napad wyglądał cóż… jak zwykły napad. Diogenes opisał sam dziennik jako rozlatującą się, starą książeczkę. Na ulicy zaczepił go jakich chudzielec proszący o wsparcie, a kiedy chłopak odmówił, zaraz poczuł uderzenie które odebrało mu przytomność. Kiedy się ocnknął, nie było śladu ani po chudzielcu, ani po paczce czy jego sakiewce. O tyle dobrze, że chociaż pamiętał owego chudzielca – miał rzadkie, rude włosy i zapadnięte oczy.


Nasi bohaterowie wyszli z gospody i udali się w kierunku Portu Morskiego. Gdy szli główną drogą, która jako jedyna w mieście była wybrukowana, choć nieco zniszczona, przed ich oczami znów stanęła Maidalchia i wielki pomnik na niej. Gdy coraz gorsze i bardziej drewniane budynki ustąpiły mogli się napawać widokiem wybrzeża. Nabrzeże jako jedyne było tu porządnie zrobione, kamienne. Cumowało przy nim wiele różnych statków, od małych do wielkich. Głównie tych drugich, za dużych żeby wpłynąć na Skiros i dopłynąć do Thessos. Dzień był w tamtej chwili słoneczny, dzięki czemu gdy spojrzało się na wschód można było ujrzeć jak zielone pola stają się coraz bardziej pagórkowate, aż zmieniają się w klify i góry Myrmidiańskiego Półwyspu. Na zachodzie Skiros wpada do zatoki, a na drugim brzegu otoczona palisadą całkowicie drewniana dzielnica, właściwie rodzaj podgrodzia, gdzie mieszka najnowsza bida miasta. Na środku morza, niedaleko ujścia Skiros można było zobaczyć potężną Twierdzę na wyspie - Maidalchię, nad którą góruje Pomnik Federicho Maidalchiniego, tego który ostatecznie zmiażdżył opór w Kasos i z którego rozkazu wyrżnięto lub zepchnięto do rangi plebsu większość elit miasta. Całą twierdza posiadała ufortyfikowane doki z prowadzącym do niej kamiennym nabrzeżem.
Gdy tak patrzyli, nabrzeżem nadjechała kolasa z proporcami Thessos przed którą jechał mężczyzna na koniu rozpychając ludzi kijem. Większość z nich to jakaś bida, która jakby widać przyzwyczaiła się do takiego traktowania.
Podobnych sytuacji było więcej - to jakiś kupiec miał wziąć 1 srebrnika i wydać ich 8 miedziaków, ale zatrzymał monetę i kazał (po tileańsku) spadać nabywcy towaru. „Znikaj stąd Acheński, psie, bo cię kijem przepędzę!" usłyszał tamten gdy zaczął się wykłócać o pieniądz.
Wracając z portu na głównej ulicy zobaczyliście jak rodzice jakiegoś dziecka zabrali je żeby nie bawiło się z kolegą i nie gadał w tym głupim helleńskim. Dziecko płakało ale rodzice byli nieubłagani. Dostrzegli też grupę zamaskowanych mężczyzn, która biegła w przeciwną stronę, a zaraz potem dostrzegli dlaczego uciekała. Jakiś mężczyzna leżał na ulicy, krwawił z nosa i wstawał próbując masować bolące go miejsca.
Na ulicach było też sporo grup mężczyzn w łachmanach o specyficznym sposobie uczesania i strzyżenia – Diogenes potwierdził, że mniej więcej tacy ludzie go napadli. Enrico i Nauzyka dopytali się go o więcej szczegółów jeśli chodzi o sytuację w mieście:
– Jeżeli dobrze rozumiem, kiedyś to wszystko było mniej zorganizowane, były jakieś grupki, ale potem się zaczęły jakoś łączyć, teraz chyba są dwa jakieś rywalizujące, chociaż jedno z tych bractw już właściwie zanika.
Podczas spaceru Enrico i Nauzyka starali się wsłuchać w akcent Achenich.
– Jednemu przewodzi – kiedy to mówi, ścisza jeszcze mocniej głos – Mateczka Lilian, uzdrowicielka i opiekunka biednych, jak ją nazywają. Ma swoich najbliższych współpracowników. Gdyby nie to, że ŚP Lektor skupiał się chyba głównie na wyciąganiu stąd pieniędzy, to może dostrzegłby, że jej poglądy - znów ściszył głos, tak że ledwo go słyszycie - trącą herezją - powrócił do normalnego szeptu - niemniej głosi ona poglądy o Shallay, że to największa pani i maluje jej wizerunek taki, jakiego nigdy wcześniej nie widziałem, chociaż przypomina trochę sztukę, która chyba należy do Achaes. Druga z grup już zupełnie nie ukrywa przywiązania do Achaes, fryzury, sposób mówienia, agresja już niemal otwarta wobec wszystkiego co Tileańskie, rozwinęła się gdy jej przywóca Timestos, wziął sobie do pomocy jakiegoś rodzaju uczonego, który przybył... - w tym momencie Diogenes spojrzał na wschód w kierunku Półwyspu za którym znajduje się Achaes.
Były to niepokojące słowa. Władze miasta nic z tym nie robiły – większość strażników rekrutowała się przecież z miasta, a i fundusze straży miejskiej nie były niewyczerpalne.
– Niezamożni Tileańczycy też tworzą jakieś bojówki w obronie siebie ale nie ma ich aż tylu by ten żywioł helleński zdławić – dodał Diogenes.


Cała trójka udała się w końcu do gospody, w której mieli spotkać się z krasnoludem. Jegomość ów nazywał się Ulf i zapijał właśnie głęboką depresję. Kojarzył jednak owego rudzielca, który buchnął Diogenesowi paczkę. Okazało się, że to jakaś totalna płotka, ale Ulf był w stanie zasugerować miejsca, gdzie dało się spotkać ludzi z tej frakcji i gdzie były ich stałe miejsca kazań.
Wtem drzwi do karczmy się otworzyły i stanął w nich postawny mężczyzna w otoczeniu dwóch innych. Ubrani, a raczej uzbrojeni na modłę Tileańską, od razu zwrócili uwagę łachmaniarzy, podpierających ścianę, którzy wcześniej coraz bardziej interesowali się naszymi bohaterami.
W okamgnieniu w karczmie zrobiło się gorąco. Uzbrojeni Tileańczycy mieli porachunki z Ulfem, wyzywali go od złodziei. Do tego dołączyli się jeszcze broniący go łachmaniarze. Nauzyka dobrze wiedziała, że chociaż Diogenes i Enrico byli uzbrojeni, to nie stanowią żadnej liczącej się siły, toteż skupiła się na wymyśleniu dobrej drogi ucieczki. Nauzyka stanęła przy krasnoludzie i pociągnęła go trochę, by jak najwięcej oddzielało ich od zbrojnych, chociażby jakiś stół etc. Licząc na to, że mężczyźni spod ściany i Diogenes dadzą im wszystkim dobrą okazję do ucieczki. Karczmarz jakby przygotowywał się do wyciągnięcia czegoś spod lady.
W końcu wybuchła walka. Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie i niestety na niekorzyść łachmaniarzy. Tileańczycy w kilku ruchach zabili jednego i ciężko ranili drugiego. Ostatni z łachmaniarzy przytomnie rzucił się do ucieczki. W jego ślady poszła też nasza drużyna. Enrico wyciągał kroki jak mógł, zaś Nauzyka nie patrząc na nic, zadarła kiecę i wystrzeliła z karczmy jak z procy, ciągnąc za sobą biednego Ulfa. Diogenes zamykał cały pochód.
Wszyscy starali się biec za łachmaniarzem, któremu udało się uciec. Nauzyce udało się to najlepiej – dziewczyna leciała za nim jakby od tego zależało jej życie i gdy uciekający w końcu się zatrzymał, okazało się, że tylko jej udało się za nim nadążyć. Po pewnym czasie dotarła do nich też reszta ekipy – Ulf dyszał jak parowóz, Enrico i Diogenes też ledwo zipali. Sam łachmaniarz dopytał się ich, dlaczego niby wzięli w obronę krasnoluda, ale zaraz doszedł do wniosku, że lepiej byłoby jednak odejść jeszcze gdzieś dalej i wtedy w spokoju porozmawiać. Nasi bohaterowie wraz z Ulfem podążyli za nim.
Okazało się, że łachmaniarz to brat Makis. Co prawda nie mógł w podzięce za wsparcie udzielić błogosławieństwa Shallayi, ale mógł zaprowadzić naszą drużynę do wyżej postawionej osoby, co było im o wiele bardziej na rękę.
- Mateczka co jakiś czas wieczorami odwiedza wiernych w różnych miejscach, ale raczej nie będziecie mogli z nią porozmawiać. Ale inni kapłani myślę, że będą mogli. chociaż nie wiem co mogliby wiedzieć o kradzieży – odpowiedział im. - Wielebny Nefrytos ma wspaniały dar przekonywania i przemawiania - powiedział z nutą zazdrości. - ale jeżeli słuchał, może w ogóle po prostu lubi słuchać. Sam wielebny będzie jutro koło 18 w okolicach Bramy Koguciej (brama na samym zachodzie).
To byłoby już po wypłynięciu statku, na którym Diogenes miał miejsce, toteż drużynie zależało, by może udało się porozmawiać nieco wcześniej. Brat Makis powiedział, że wielebny Nefrytos skończył już głoszenie, ale jest szansa, że jeszcze będzie w dokach rzecznych.
Wtedy tez nasza drużyna dowiedziała się co nieco o powodzie depresji Ulfa – okazało się, że w bardzo głupi sposób postradał pamiątkę rodzinną:
- Byłem sobie w Thessos, chciałem życie układać, ale się popiłem, w karty pograłem w karty i - spuścił głowę. - nie patrzyłem i mnie okradli bo gra ważniejsza od honoru się okazała. Skrzynka, całkiem spora, ciężka srebrna, z runicznym zamkiem!
Potem okazało się, że w poszukiwaniu skrzynki Ulf próbował się kontaktować z niejakim Vittierim, który to trzymał się z jakimś rudym człowiekiem i jego całą menażerią, w której skład wchodziły podobno nawet ogry i jakieś tresowane ptaszysko. Nauzyka brała jednak te rewelacje z przymrużeniem oka. Stanęło w końcu na tym, że skrzynka ponoć ma być u uczonego imieniem Timestos, ale Ulf został wystawiony przez swego kumpla i oskarżony o kradzież.
Wtedy Enrico zaoferował, że spróbują poszukać również skrzynki i może im wszystkim razem uda się opuścić Kasos. Ulf był wniebowzięty, słysząc te słowa.
- To może tak... teraz idziemy szukać wielebnego Nefrytosa. Jak go znajdziemy to poprosimy o pomoc w odzyskaniu dziennika Diogenesa. Może się zdarzyć, że będzie chciał coś w zamian. Wtedy zaproponujemy że osłabimy możliwości konkurencyjnego bractwa – zaproponował Enrico i wszyscy się zgodzili.
Gdy cała grupa dotarła na plac przed dokami rzecznymi, spostrzegli kilka porozwalanych straganów, trupa leżącego przed przewróconym stołek i trochę krwi, a także kilku strażników badających to miejsce. Po dopytaniu się strażników okazało się, że była tam jakaś burda – krzykacz nawoływał przeciw Tileańczykom, a grupa młodych mężczyzn napadła go z pałkami, ten jednak zdążył uciec, miał też obstawę. Martwy mężczyzna nie był na szczęście wielebnym Nefrytosem, ani nikim, kogo Ulf by rozpoznał.
Zaraz usłyszeli, że ktoś się zbliża. Na wszelki wypadek schowali się w zaułku.
Niedługo potem, na plac w porcie rzecznym weszła cała grupa łachmaniarzy, grubszych i chudszych. Jeden z nich był lepiej ubrany – jego szaty nie były zbyt bogate, ale przynajmniej nie są tak zaniedbane. Na szyi miał jakiś wisiorek, Enrico zauważył że przypomina on jakiegoś ptaka. Ulf wyjaśnił, że to symbol Mateczki, a ów mężczyzna to sam Nefritus.
W takim razie nasi bohaterowie postanowili się ujawnić. Gdy wyszli, kilku roślejszych mężczyzn z obstawy stanęła w pozycji bojowej obawiając się ataku na wielebnego. Na szczęście sytuacja została szybko rozładowana, gdy nasi bohaterowie powołali się na brata Makisa, a sam Nefritus rozpoznał Ulfa.
- Szukamy pewnego dziennika, który wskutek nieporozumienia mógł trafić w ręce jednego z Was. Gdybyście pomogli nam go odzyskać, to bylibyśmy bardzo wdzięczni, a może też moglibyśmy jakoś pomóc Waszej Wielebności – powiedział Enrico.
Wielebny Nefritus zdawał się kojarzyć dziennik, ale powiedział, że nie jest w jego posiadaniu. Zapytał też o imiona pozostałych. Diogenes przedstawił się swoim imieniem, jednak Enrico i Nauzyka przedstawili się jako Ergaster i Nyla. Nie dostrzegli jednak, czy udało im się oszukać wielebnego.
W każdym razie stanęło na tym, że o dzienniku coś może wiedzieć niejaki Wtajemniczony Emilios, którego trudno znaleźć w terenie, ale może będzie towarzyszyć Mateczce gdy przyjdzie błogosławić. Wielebny był średnio pomocny, ale kiedy Enrico zaoferował się, że postara się odzyskać skrzynkę Ulfa z rąk uczonego z „przeciwnego obozu”, Nefritus trochę chętniej przychylił im ucha. Powiedział, że zdecydowanie powinni się z tym udać do Wtajemniczonego Emiliosa, bo nie jemu decydować o tak ważnych rzeczach. Jedynym co im pozostało to wrócić do karczmy i czekać następnego dnia, gdy pojawi się Mateczka.


Gdy wrócili do gospody, Rafaele już spał. Nauzyka i Enrico przekazali mu, że następnego dnia będzie mógł odpłynąć. Sam. Trochę to zaskoczyło Rafaele, ale dostał to, czego chciał, więc wszelkie smutki szybko go opuściły. Chociaż Achaes nie było dobrym miejscem na rozkręcenie interesów przez kogoś z Thessos, brat Enrico widać miał już jakiś plan żeby to zrobić.
Następnego dnia odprowadzili Rafaele na statek. Zdążyli mu tylko pomachać, a wtedy podszedł do nich brzuchaty łachamniarz, który niemal staranował Enrico.
- Czy to wy jesteście ci od Diogenesa? – spojrzał na nich małymi oczkami w wielkiej twarzy z dwoma podbródkami. Następnie wskazał im, by szli na plac przed portem, gdzie łączy się z główną ulicą miasta.
Po drodze Enrico popytał nieco Ulfa o czcicieli Sol Invictus, lokalnego bóstwa Achenów.
- Sam mało o nich wiem. To znaczy, Wiem, że jednych jednoczyła Mateczka, innych Emilios, byli jeszcze jacyś inni, ale Mateczka większość z nich podporządkowała. Ten Temistos nie dał się i wchłonął też kilka grup i stali się bardzo radykalni. Oskarżają Mateczkę, że nie jest prawdziwą Achenką, że sprowadza ludzi na złą drogę i tak naprawdę jest na pasku Thessos, bo czci Shallay. A ten uczony - mało o nim wiadomo, chociaż podejrzewa się, że przybył ze wschodu, niektórzy wręcz uważają, że z Achaes...
- A jak się dowiedziałeś, że ten uczony ma Twoją skrzynkę? – zapytał Enrico.
- Mój kumpel, kiedy wsiadał na statek z całym hajsem, i kiedy krzyczałem, żeby chociaż mi powiedział co wie, rzekł: że jestem tak żał... nie ważne, po prostu krzyknął, żebym powęszył wokół tego gościa. Dowiedziałem się, że kolekcjonuje różne magiczne rzeczy różnorodne, wszelkie, czy elfie czy krasnoludzkie czy ludzkie. Rozmówiłem się też z kilkoma chłopakami naszymi, którzy szli jako emisariusze i jeden z nich powiedział, że chyba widział ją ale nie skapnął się, bo ten uczony trzymał ją i coś tłumaczył Temistosowi. Ale ostatnio musiałem ciągle uciekać przed tym Montefiorem. Sam uczony nazywa się Baltasar.
Reszta dnia wam upłynęła im delektowaniu się możliwością ukrycia niemiejscowego pochodzenia. Co prawda kilka sklepów czy straganów było nieczynnych bo kupcy się pochorowali, ale naszym bohaterom udało się zjeść obiad i nawet dostali zniżkę w jakiejś gospodzie.
W końcu przyszła umówiona pora i wszyscy udali się na plac przy porcie.
Z bocznej ulicy na główną wyszedł jakiś wielebny - miał lepsze łachmany, trzymał też kij z przewieszonym płótnem, a na nim namalowany był dość niezgrabnie ptak będący symbolem całego zgromadzenia. Hymn, który śpiewali, był chyba normalny, Sigmarycki, ale śpiewany w tym dialekcie, a nie w klasycznym. Stąd początkowo Enrico i Nauzyka go nie rozpoznali.
Zaraz za człowiekiem ze „sztandarem” podążali zbrojni ludzie, a następnie wkroczyła lektyka niesiona przez ośmiu łachmaniarzy. Lektyka przystrojona była liliami, a przy niej szło też trzech nieco lepiej ubranych łachmaniarzy. Za lektyką pojawiła się grupa wielebnych, za nimi znów zbrojni, a na końcu bracia, więcej łachmaniarzy i mieszkańców.
Procesja zbliżyła się do miejsca, gdzie znajdowali się nasi bohaterowie. Lektykę ustawiono na uprzednio przygotowanym podwyższeniu, a mieszkańcy okolicznych domów starannie zamknęli okna. Trzech lepiej ubranych mężczyzn ustawiło się „w trójkącie” wokół lektyki, wokół stanęła też grupa zbrojnych. Miejsca zajęli wielebni.
W reszcie z lektyki dobiegł ciepły głos:
- Niechaj Będzie Pochwalona Shallay, Nasza Pani i Wybawicielka, Opiekunka wszystkich ciemiężonych i ubogich!
Tłum odpowiedział:
- Na wieki wieków…

Komentarze